28.2.14

SHABBY

Lubię starociowe klimaty. Surowe i sfatygowane dobrze wygląda z ugładzonym i wymuskanym. Na prostym nowoczesnym stoliku trzymam starą, posrebrzaną tacę, minimalistyczną sofę ustawiłam na tle surowej cegły, a betonową chropowatość  łazienkowych płytek przełamałam chromowanymi dodatkami. Na zdjęciach  jedna z dwóch shabby chic'owych donic, mały kadr z łazienki i stołowa noga baletnicy na tle trochę przaśnej podłogi. Równowaga w przyrodzie musi przecież zostać zachowana ;)



25.2.14

HISTORIA O KOCIE I POZYTYWNYM DOŁADOWANIU

W naszym garażu mieszka bezpański kot. Może przesadziłam z tym „mieszka”, raczej pomieszkuje, bo jednak większość czasu spędza  „na mieście”.  Kot robi tak: siedzi i jak gdyby nigdy nic patrzy na mnie swoimi wielkimi, pięknymi oczami, a ja nie potrafię  mu się oprzeć. Kto oglądał Shreka, ten wie o czym mówię.  Pod wpływem tych wymownych  spojrzeń  regularnie biegam do sklepu po paszteciki, wołowinki w sosie, musy łososiowe  i inne przysmaki. W torebce oprócz portfela, kluczy i pomadki mam często także saszetkę z kocią karmą, tak na wszelki wypadek. Zawsze wydawało mi się, że jestem odporna na mało wyszukane formy zwracania na siebie uwagi i nad wyżelowane włosy i naprężone muskuły przedkładałam jednak nieco  inne wartości, a tu proszę, wpadłam jak nastolatka :). Ha, najzabawniejsze, że nie tylko ja. J. też wpadł.  Zabawia kota rozmową (czyt. kicaniem) gdy ja pędzę na górę po pasztecik, wyrzuca nonszalancko pozostawione resztki, a będąc w sklepie nie zapomina o jednorazowych papierowych tackach. Niektórzy sąsiedzi  też nie są obojętni na urok sierściucha i ochoczo moszczą mu legowiska oraz zapewniają nieograniczony dostęp do suchej karmy. Nawet ochroniarz, który nakrył nas przedwczoraj na gorącym uczynku dokarmiania, rozejrzawszy się wokół i upewniwszy, że nie jest inwigilowany, wyszeptał , że sam często przynosi kotu resztki z własnego obiadu. Kot jest ostatnio trochę przy kości, co mnie nie dziwi, biorąc pod uwagę fakt, że odżywia się lepiej i częściej niż niejeden domowy rasowiec. Poza tym, wnioski, jakie nasuwają mi się w związku z całą tą sytuacją są budujące i dość optymistyczne: człowiek z natury nie jest zły, sąsiad z sąsiadem zawsze znajdzie temat do rozmów, a kot nie frajer i dobrze wie, jak się w życiu ustawić :).





23.2.14

PROGNOZA

Chciałam napisać post o wiośnie (znowu ;). Ale tym razem w kontekście wnętrz. O tym, że wiosna równa się zmiany, że jak zmiany to świeże pomysły na wystrój, nowe dodatki, soczyste kolory i takie tam. Potem sobie odpuściłam. Jeśli chodzi o kolory to specjalizuję się w bieli, jeśli o dodatki, to głównie w ich braku. A zatem wnętrzarska wiosna zapowiada się u mnie jak zwykle monochromatycznie i umiarkowanie. Możliwe lokalne przebłyski złota, może miedzi ...  Na koniec kilka dowodów mojego dekoracyjnego szaleństwa, żeby jednak trochę ocieplić ten dość radykalny wizerunek ;).















21.2.14

BRODA

Broda jako atrybut męskości to kwestia gustu, a o gustach się nie dyskutuje. Jednym się podoba innym nie. Mnie się podoba, nawet zaryzykuję stwierdzenie, że jestem fanką. Gdybym była facetem, na bank hodowałabym zarost. Nie zdziwi nikogo jeśli napiszę, że wąsy i broda to ostatnio bardzo popularny motyw, w modzie i wnętrzach. Bujny zarost na twarzy lansuje również darzony przeze mnie wielką sympatią nurt hipsterski ;). Broda daje właścicielowi wiele możliwości. Można wybierać między lookiem drwala (tzw. broda "samopas" noszona koniecznie z nonszalanckim koczkiem), stylem norweskiego rybaka (mój typ:) ), kozią bródką, kilkudniowym zarostem ala macho, czy w końcu zarostem epizodyczno - fragmentarycznym, najmniej pożądanym i występującym przeważnie u młodszych panów. Broda wymaga jednak właściwej pielęgnacji, i tak: do podcinania można użyć specjalistycznych pozłacanych nożyczek wyrabianych ręcznie we Włoszech, do mycia gustownego mydełka z dodatkiem irlandzkiego piwa i węgla drzewnego, a do modelowania pachnącego wosku w designerskiej srebrnej tubie. Gdybym była facetem z  pewnością używałabym tych wszystkich wyszukanych specyfików, ale nie jestem, a własnemu (który ku mej radości zarost posiada), jakoś nie śmiem ich proponować ;)






19.2.14

ZIOŁOWA AFIRMACJA

Od dłuższego czasu czuję w powietrzu wiosnę. Nie wiem ile w tym rzeczywistej aury, a ile mojego głębokiego pragnienia, ale podobno autosugestia może zdziałać cuda :) Do afirmacji podchodzę sceptycznie, ale w kwestii wiosny robię wyjątek. Kuchenna, nieco nadgryziona (bynajmniej nie zębem czasu;) pietruszka, występuje w roli naturalnego wspomagacza.



16.2.14

HIPSTERSKIE NALEŚNIKI

Fajnie być hipsterem. Tak myślę. Można hejtować mainstream, oglądać skandynawskie filmy, mieszkać w śródmiejskiej kamienicy (o tak! o tak!) i ubierać się w Cheap Monday, a do tego jeszcze wszystko mieć gdzieś. Pełnoprawnie. Dziś na śniadanie zrobiliśmy sobie hipsterskie naleśniki. Z mąki z ciecierzycy, smażone na oleju kokosowym, polewane syropem klonowym. Wegańskie, bezglutenowe, niskowęglowodanowe, wysokobiałkowe, silnie niszowe i bardzo alternatywne. Przyszło mi do głowy, że może jeszcze nic straconego i w wieku 36 lat mogę zostać hipsterem. Mam holenderkę z wiklinowym koszykiem (na kredyt i z przerzutkami, ale who cares ;), nie mam konta na fejsie i dzwonię z białego telefonu z logiem z warzywniaka, znaczy się jestem na dobrej drodze. Potem przypomniało mi się, że ze skandynawskich filmów to najbardziej lubię spoty reklamowe Ikei, czytam Elle i Llosę, nie lubię piwa tylko whiskey z lodem po burżujsku, a ciuchy kupuję w sieciówkach. Kiepsko. Żywieniową fundamentalistką też nie jestem, co prawda jem świadomie, raczej eko, dość bio i czasem vege, ale niestety mainstreamowe schaboszczaki i frytki z mcdonaldsa też mi się zdarzają. Poza tym nie pasują mi masywne oprawki okularów, co już ostatecznie przesądza sytuację.W temacie hipsterskiego stylu życia to by było na tyle, tak czy siak naleśniki były pyszne :)).   


12.2.14

ZAMAWIAM

Jest rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty któryś. Dwie kilkuletnie kuzynki leżą na dywanie w domu swojej babci i z ogromnym podekscytowaniem przeglądają wielki, grubaśny katalog OTTO produkcji niemieckiej. Owo wielostronicowe i kolorowe wydawnictwo reklamowe to eksplozja różu, plastiku, tandetnej aczkolwiek szczerozłotej biżuterii oraz stu innych, oszałamiających dziecięcy umysł artykułów, o których istnieniu dziewczynki nie miały dotychczas zielonego pojęcia. Teraz zaczyna się najlepsze czyli zamawianie. Zamawiający zwany również zaklepywaczem musi wykazać się nie lada refleksem. Kto pierwszy - ten lepszy. Uff, udało się - bluza z myszką miki zaklepana, jest już moja - cieszy się niedojrzałe dziewczę i z wrażenia aż dostaje wypieków. Znacie to? :) Tak bawiłam się w dzieciństwie, w czasach gdy róż i plastik był prawdziwym rarytasem, a za kawałek banana czy pomarańczy niejedno dziecko dałoby się pokroić żywcem. A teraz czas na puentę: zabawa w zamawianie przetrwała, jest wśród nas i ma się całkiem dobrze. Występuje pod nazwą Pinterest lub w postaci blogowych wish list, które tak chętnie konstruujemy. Asortyment w odróżnieniu od katalogów OTTO jest nieograniczony i przeznaczony dla nieco starszych dziewczynek, ale zasada pozostaje wciąż ta sama - wszystko jest jednakowo niedostępne dla przeciętnego zjadacza chleba :). To skojarzenie przyszło mi do głowy podczas wizyty u eMeM , która pisała o fenomenie Pinterestu. A teraz Drogie Panie, mając głęboko w nosie cenę, dostępność, rozmiar i jakiekolwiek inne przesłanki, beztrosko przedstawiam moją wiosenną zaklepywankę. Zamawiam!! :)





9.2.14

SŁOWO NA NIEDZIELĘ

Dziś poczułam wiosnę. Świeci słońce, pachnie wiatrem i zgniłą trawą (jeden z pierwszych i co dziwne, moich ulubionych zapachowych symptomów), jakaś mucha nie wiadomo skąd brzęczy sobie nie wiadomo co. Jest pięknie. W tych optymistycznych okolicznościach przyrody zawieszam kilka mądrych słów wygrzebanych w sieci, niech sobie wiszą i zachęcają do refleksji :)


7.2.14

TEMAT NA POST

Ostatnio zrobiłam się dość ambitna i zdjęcia do roomservice staram się robić sama. Nie męczę się przy tym jakoś bardzo, wręcz przeciwnie - sprawia mi to naprawdę wielką  frajdę. Stoję sobie po drugiej stronie obiektywu i szukam natchnienia na kolejny post. Słońce wlewa się przez okna, ja mam czas, okoliczności znaczy się sprzyjające. Teoretycznie. Kto prowadzi bloga, ten wie, że natchnienie przychodzi niespodziewanie, ale nie wtedy, gdy go akurat potrzebujemy. To stan całkowicie niekompatybilny z dobrym oświetleniem i wolnym czasem. Bywa, że natchnienie ma nas w nosie i nie przychodzi wcale. Wtedy można pstryknąć setną fotkę swojemu psu albo chomikowi, ewentualnie odpuścić i jednak ściągnąć coś z Pinterest'a. Można też pogodzić się z faktem, że brak weny to rzecz ludzka i zrobić z tego temat na osobny post, co osobiście gorąco polecam ;) Miłego weekendu życzę :)

4.2.14

ZMIANA PUNKTU WIDZENIA

Lubię sobie pogryzmolić. Czysty papier wytwarza jakąś dziwną energię, która każe mi czym prędzej zapełniać wszystkie wolne przestrzenie i kartkowe połacie. Czasami z takiego gryzmolenia wychodzi coś, czasami nic. Czasami się wkurzam, bo jak akurat wychodzi nic, a rolę kartki pełni płótno, to mam w domu wyrzut sumienia i dowód mojego marnotrawstwa o wymiarach metr na dwa, którego niestety nie mogę zgnieść ani tym bardziej upchnąć w koszu na śmieci. W takiej sytuacji staram się zazwyczaj nie dopuścić do straty i wtedy uprawiam artystyczny recycling, który zazwyczaj kończy się tak samo, tzn. płótno i tak ląduje na śmietniku, a ja obrażam się na malowanie, do czasu, aż mi przejdzie. Dziś pozwoliłam sobie na zaprezentowanie innej formy odzyskiwania straconych nadziei  - zmianę punktu widzenia. Zmiana punktu widzenia sprawia, że jeden gryzmoł ma kilka całkiem różnych twarzy i to, co jest złym wilkiem, za chwilę staje się niewinnym motylkiem. Jak w życiu ;)







1.2.14

KIEPSKI TOWAR Z WYŻSZEJ PÓŁKI

Choć uważam, że przeklinanie niczemu dobremu nie służy i drażni mnie jak ktoś bez powodu ciągle rzuca mięchem albo stosuje soczyste epitety zamiast przecinków, to czasami też mi się zdarza. Nie mam z tym problemu, jeśli w ten sposób daję upust negatywnym emocjom i nie odbywa się to zbyt często (ani na przystanku czy w supermarkecie :), wszystko jest ok. Zauważyłam w tej kwestii również pewną prawidłowość - bluzgi po angielsku brzmią jakoś lepiej. To jakby trochę inna kategoria przeklinania, bardziej wysublimowana i ekskluzywna, kiepski towar ale z wyższej półki. To samo słowo w dwóch różnych językach (mam na myśli angielski i polski) posiada całkowicie odmienny ciężar emocjonalny i totalnie różny poziom arogancji. Nie tylko ja dostrzegam tą prawidłowość, świadectwa wysokiej kultury przeklinania, a tym samym znajomości języka angielskiego można bez problemu odnaleźć na co drugim murze i co trzecim brudnym samochodzie ;)