22.9.14

50%

Dziś czarno w 50%, półoptymistycznie znaczy się. Spoglądając na poniższe zdjęcia, które wybrałam ze swojego archiwum całkowicie podświadomie i intuicyjnie, mogę stwierdzić, że: a) z każdego bagna jest jakieś wyjście, b) co ma wisieć nie utonie, c) dostrzegam światełko. W tunelu. Poza tym słucham teraz czegoś, po czym nie sposób się nie uśmiechnąć, więc jeśli Drogi Czytelniku jesteś kobietą, masz czasem kiepskie dni (skoro jesteś kobietą to czasem masz), nie zawahaj się kliknąć w link. Wiem, wiem, nadużywam Waszej cierpliwości, drugi raz z rzędu każąc klikać nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co (i jeszcze oglądać jakąś beznadziejną reklamę, której nie da się od razu wyłączyć), ale zaręczam, że warto wsłuchać się w ten bardzo życiowy tekst, żeby poprawić sobie samopoczucie. Ktoś w końcu nie bał się powiedzieć głośno o tym, czego przeważnie nie widać gołym okiem, a co stanowi nieodzowny atrybut szeroko pojętej kobiecości :) KLIKNIJ i ... bon appetit!






15.9.14

twilight

Brakuje mi słów. Rzadko się zdarza, a jednak ;) Złapałam mroczny klimat, co oznacza chwilową nadwrażliwość na dźwięk i obraz i poczucie, że cokolwiek napiszę zburzy to "coś". Postaram się jednak, tym razem spróbuję coś napisać, bo zostawianie czytelnika samego sobie w tej bardzo osobistej atmosferze bez słów wyjaśnienia może spowodować pewną dezorientację. I mam wrażenie, że zazwyczaj powoduje, kilka milczących postów mam już na swoim koncie ;) A nie o to chodzi. Ja go zresztą bardzo lubię. Ten wewnętrzny zmierzch. Po zmroku wyostrzają  się zmysły, więcej słyszę, więcej dostrzegam, wtedy powstają najlepsze rzeczy. Tak mam. Nie mówię o kiepskim nastroju, depresji, dole, bo to inna bajka, choć jakichś tam podobieństw można by się pewnie doszukać. Chłonę czerń i jest mi dobrze. Zostawiam Was w moim mroku z szorstkim głosem zatopionym w cudownych smyczkach. Mogę tego słuchać godzinami. I słucham. Dziękuję Ci PZU ;)

listen to me (KLIK)


10.9.14

nice day

Słowo pisane, chociaż niewątpliwie ma swoje zalety potrzebuje obrazka - takie są blogowe zasady. I dobrze, bo ja uwielbiam robić zdjęcia. Lubię je też edytować, tak, przyznaję się bez bicia. Uważam, że photoshop to świetna sprawa, pod warunkiem, że się go używa z głową. Bez brutalnej ingerencji w rzeczywistość. Bez sztucznego wygładzania i tandetnego oszukiwania. To genialne narzędzie, bo pozwala intensywniej wydobyć z chwili wszystko to, co się czuje i widzi stojąc po drugiej stronie obiektywu. Głębię, delikatność, intensywność. Kilka kadrów, które widać poniżej to moja pierwsza "żywa" sesja. Żywa czyli na organizmie ludzkim o imieniu Ewa :) Miało być jedno zdjęcie na okładkę książki, którą Ewa właśnie napisała, skończyło się na całej serii fotek. Od razu pozbyłyśmy się wzorzystych ubrań i ozdób, które modelka miała na sobie wcześniej, a rozwichrzony włos i prosta czarna marynarka, do których się ograniczyła stylizacja, stworzyły minimalistyczny i androgyniczny wizerunek, który podkreśla urodę Ewy. Bawiłyśmy się świetnie i nawet mi nie przeszkadzało to, co zazwyczaj mi przeszkadza, czyli marna jakość mojego aparatu :) Kiedyś w końcu sprawię sobie "ten właściwy", teraz cieszę się tym co mam i tym, jak mogę to wykorzystać. Bo najważniejsza jest pasja (i dobra zabawa ;)).


zdjęcia publikuję za zgodą modelki.
stylizacja: kasia     zdjęcia: kasia     modelka: ewa     w pozostałych rolach: ceglana ściana


4.9.14

róż

Tej jesieni dobrze postawić na róż. Brudny, wyblakły, blady, pudrowy. Tak w każdym razie przekonują  projektanci. W kwestii kolorów żadna ze mnie specjalistka, no cóż przyznaję szczerze - odzieżowo i wnętrzarsko jestem stonowana i monochromatyczna do bólu. Ale ten kolorystyczny trend jest fajny. Raz, że przełamuje stereotypowe postrzeganie tej barwy jako nadającej się do noszenia wyłącznie wiosną i latem (w jesienno-zimowej odsłonie połączony z ciężkimi tkaninami i skórą może dawać bardzo ciekawe efekty), dwa, że mam już w szafie kilka bladawców, więc nie muszę się jakoś specjalnie napinać i biegać po sklepach w poszukiwaniu obowiązującego nurtu (i straconego czasu ;). Poza tym brudny róż mi się najzwyczajniej w świecie podoba. Pewnie dlatego, że jest brudny. Czystego nie znoszę, za zbyt jawny infantylizm :) Wygrzebałam z szafy cienką bluzkę bez rękawów, jesienią mogę ją założyć pod wielki sweter i będzie git. Bladoróżowe paznokcie i takiż sam cień do powiek, które i tak na co dzień  noszę, bez względu na to czy jest trend czy go nie ma, wystarczą za resztę. Co za dużo, to niezdrowo. I już. Nawet jeśli to brudny róż ;)