30.4.14

ZASUSZONE LIŚCIE

Porządkuję. Odkurzam książki, układam je według objętości, żeby jak najwięcej upchnąć na półkach, przy okazji wracam myślami do fabuły, bohaterów i moich własnych chwil pozostawionych między kartkami jak zasuszone liście. Oliver Twist pachnie słońcem i gorącym piaskiem którychś z ostatnich wakacji, Drogi Wolności wciąż wabią mnie świeżością pościeli, ciepłem nocnej lampki i ciężkością nadchodzącego snu. Czasami książki już nie ma, a w głowie zostaje sama zasuszona chwila. Malowany Ptak uwił sobie w mojej psychice trwałe gniazdo, co nie dziwi, biorąc pod uwagę fakt, że sięgnęłam po tą okrutną i smutną (ale właśnie przez to megaciekawą) książkę jako młode licealne dziewczę :) Mówiąc wprost, Pan Kosiński (wespół zespół z Panem Kinskim) niechcący zryli mi psychikę ;) Nie oni jedni zresztą, zawsze miałam tendencję do literatury mrocznej i pełnej wynaturzeń. Mimo, że jak czytelnik zdążył się już zapewne zorientować post jest o książkach, nie chcę smędzić i tworzyć jakichś subiektywnych literackich must have'ów ani tym bardziej spisów przeczytanych lektur w celu wykreowania właściwego wizerunku :) Różne rzeczy wpadają mi w ręce, różne książki są dobre na różne życiowe momenty, nie uznaję reguł, ograniczeń i poprzeczek, poniżej których bałabym się sięgać. Są też wtopy, tzw. czytelnicze babory, ale jak mawiają mądrzy ludzie - co nas nie zabije, to nas wzmocni. Literacko chyba też ;) 






27.4.14

O JEDZENIU I INTUICJI

Jestem sceptyczna. Miewam wahania, analizuję. Nie walczę z tym, nie liczę, że mi przejdzie z wiekiem, bo w ten sposób komunikuję się z własną intuicją. Słuchać nie znaczy słyszeć, więc ona się domaga, a ja staram się usłyszeć :) Intuicyjnie zmieniłam stosunek do jedzenia, do medycyny i jeszcze kilku innych rzeczy. Odrzuciłam to, co konwencjonalne, udowodnione statystykami i poparte słowami lekarzy, farmaceutów i koncernów farmaceutycznych. Wybrałam to, co podpowiedziała mi intuicja, mądre książki oraz mądrzy ludzie, także ci bez tytułów. I wyszło mi to na dobre. Nie będę wchodzić w szczegóły i opisywać stanu mojego zdrowia before i after, bo dziś chciałam napisać o jedzeniu. O tym, że "spożywcza świadomość" rodzi się długo i w bólach. O tym, że jest trudno, że na początku to błądzenie po omacku w świecie  wysokowęglowodanowych, chemiczno-syntetycznych produktów. O tym, że jeszcze parę lat temu nie wyobrażałam sobie, że można całkowicie zrezygnować z krowiego nabiału, wszystkich "E" i że we własnej  lodówce znajdę ryżowe mleko, kozi ser czy pasztet z soczewicy. Biały cukier krzepił od kiedy pamiętam, teraz krzepi mnie syrop klonowy, miód i naturalny ksylitol. Wiem już co jeść żeby dobrze się czuć, wiem co mi szkodzi i czego bezwzględnie unikać, wiem jak odróżnić prawdziwe jedzenie od śmieciowej kolorowej ściemy. I chociaż ta konsekwencja żywieniowa jest trudna i czasami pozwalam sobie na jakieś obleśne komercyjne żarcie, to wiem, że i tak było warto :)





24.4.14

TO BE

Jestem. Nie uciekłam :) Trochę zmieniłam, dużo zmieniłam. Lepsze wrogiem dobrego, taka konkluzja może nasunąć się komuś, kto niczego nie podejrzewając wszedł sobie na stronę i zobaczył rozsypane skorupki  i czarne coś. Przyjmijmy, że jajka symbolizują nowe, a funkcja pani serwisowej już mi nie leży. Co do logotypu (szumnie powiedziane ;), zmiany można wytłumaczyć błędem w poprzedniej pisowni ;) Można, ale nie trzeba. Dobrze mi zrobiło to odświeżenie wizerunku, czuję jakbym się wśliznęła do czystej, wykrochmalonej pościeli. Niby to samo łózko, ale jakoś lepiej się śpi. Kolejnym krokiem jest rezygnacja z przynależności do blogów wnętrzarskich. Wypisałam się ryzykując drastyczny spadek statystyk, no cóż .... Jak mawia moja babcia "a niech tam". No i na koniec nowe zdjęcie profilowe - już nie jestem tacą ;) Wizerunek nieco smutny, ale co poradzę, że lubię te lalki. Nazwa została z sentymentu, chociaż ani to już room, ani serwis. To tyle jeśli chodzi o blogowy anturaż, w kwestii treści też chciałabym więcej, bardziej i mniej powierzchownie. Zobaczymy na ile pozwoli mi odwaga i świadomość braku anonimowości ;) Dziękuję za wszystkie ważne słowa, które dostałam w poprzednim poście. Kopniak w tyłek podziałał, a ja kolejny raz przekonuję się, że w życiu nie liczy się ilość tylko jakość.







21.4.14

TO BE OR NOT TO BE

Po dwóch dniach spędzonych na podawaniu do stołu i trawieniu, nadeszło nowe. Albo odeszło stare, trudno stwierdzić jednoznacznie. Wraz z pierwszą partyjką pokera i ostatnim kawałkiem pasztetu skończyły się bowiem święta, a także przekonanie, że pisanie bloga ma sens. Zaczynam się wahać. Nie wiem czy dotychczasowa emocjonalna konstrukcja, którą od roku wznoszę po omacku i na czuja, nie prowadzi przypadkiem donikąd. Nie wiem czy dobrze się sklasyfikowałam i czy dobrze zrobiła mi ta kategoryzacja. Nie chodzi o tożsamość ze sferą wnętrzarską (koło blogów wnętrzarskich nawet nie leżę i to już od dawna :), mam na myśli raczej pewną bezpieczną formalność i asekurację wynikającą z obaw przed niezrozumieniem (tak, przyznaję się do tego i byłabym hipokrytką twierdząc, że mam to gdzieś i że piszę wyłącznie dla siebie :). Z drugiej strony zastanawiam się na ile ten wg mnie ostrożny przekaz rzeczywiście trafia do odbiorcy, a na ile zainteresowanie tym, co tu się dzieje jest wynikiem wzajemnej blogowej etykiety, której istnienia nie da się nie zauważyć i której sama przestrzegam :) Myślałam  o tym, czy nie zacząć od początku. Anonimowo, tym razem bez trąbienia o tym znajomym i rodzinie, na maksa, bez konwenansów i z grubej rury czyli prosto z serca (i rozumu):) Takie roomservice'owe alter ego, blogowy mr. Hyde :) Wkurzy mnie klient, co to równoważnikami zdań się w komunikacji mailowej posługuje i chamstwo w biznesie uskutecznia  - pach o tym na bloga, kupię sukienkę nieokazyjnie i nietanio, do tego perwersyjnie prześwitującą  - pach o tym na bloga. Bez asekuracji, bez obawy przed pisaniem o pierdołach, bez szufladkowania, bez blogowej etykiety i bez miłych komentarzy, bo z tym też muszę się liczyć. Nie wiem co z tym tematem zrobić, nie wiem czym wypełnić tą być może chwilową ale jednak  pustkę, nie wiem jak być blogowo sobą i na ile być blogowo sobą, jak nie stracić tych fajnych wirtualnych relacji, które już wywiązały się dzięki roomservice'owi. That is the question ...



16.4.14

PISANKI

Chociaż powinno być już gorąco, to nie jest. Okna nieumyte, zakupy niezrobione, na termometrze sześć i pada. Dobrze, zakupy się zrobi, pogoda się poprawi (od jutra ma być cieplej), a z brudnymi oknami też da się żyć, a tym bardziej świętować. Wielkanoc to wesołe święta więc póki co czerpię z tego, co przyjemne, resztę odkładam na bliżej nieokreślone "potem". Życząc Wam, Drodzy Czytający samych przyjemnych chwil, wrzucam do roomservice'owego koszyka trzy pisanki. Wesołych Świąt :)!






13.4.14

COŚ Z NIETZSCHE'GO

Znam kobiety MacGyvery, które z marchewki i kostek lodu zrobią obiad z przystawką. Dziś robię to samo, czyli coś z niczego. Krótki przegląd osobowości to brutalna filozofia, do której pretekstem są trzy stare zdjęcia wygrzebane w roomservice'owym archiwum (które nawiasem mówiąc, powoli nie mieści mi się już na dysku). To mój obiad z przystawką, ciekawe czy zasmakuje.

Kobieta lampa
Świeci oczami. Za innych. Jest niewyczerpanym źródłem energii, z którego bezpłatnie pobiera lokalna ciemnota. Szuka kontaktów, trafia na bolce. Była chowana pod kloszem, no to ma.

Kobieta but
Jest wygodna i ma zadarty nosek. Sznuruje usta albo pokazuje język. Czasem napastuje, czasem wbija szpilę. Jest kozak, to jej wolno.

Kobieta błyskotka
Dynda na czyjejś szyi. Jest dużo warta, albo udaje. Nie lubi konkurencji.  Dobrze odbija światło. Wymaga troski i pielęgnacji lecz łatwo ją zgubić.

Any conclusions? :) 



 

10.4.14

PRÓBA

Raz, raz, raz .... Mała próba przedświąteczna. Myślałam, że siano w moich nieskandynawskich warunkach się nie sprawdzi, ale się sprawdziło. Taka sytuacja ...  Jajka są, siano jest, będzie pięknie. Trzasnę jeszcze mój popisowy sernik z dużą ilością kalorii i czekolady i upiekę pasztet z soczewicy, żeby potem słuchać jak mlaskają.W sernikach jestem niezła, mam w rodzinie spore grono wiernych fanów :). Liczę także na stałe punkty programu czyli scrabble oraz wieczorny poker (którego w końcu muszę się nauczyć, by brać czynny udział w rozgrywkach). Święta upłyną nam zatem tradycyjnie, pod znakiem wspólnych rozmów, dobrego jedzenia i hazardu ;) A teraz muszę jeszcze zrobić próbę nr 2 i iść poćwiczyć jedzenie ciasta. Coś czuję, że bardzo dobrze mi pójdzie ... ;)

















6.4.14

TO NIE SĄ LALKI DLA DZIECI

Lalki dollfie są niezwykłe. Można mi wierzyć na słowo, widziałam je na żywo. Dziś, w południe, w centrum sztuki japońskiej Manggha. Jako człowiek wychowany na szmacianym psie burku w zielone kwiatki, regularnie ostrzykiwanym wodą (ćwiczyłam zawód pielęgniarki) nie znam się na lalkach, wiem jedynie jak wykańczać pluszaki ;) Przez moje życie przewinęło się co prawda kilka szmacianek, jakieś misie i jedna plastikowa baba jaga, ale to chyba za mało. Barbie też miałam, owszem, ale późno, bo już się rocznikowo nie załapałam. Z tego akurat się cieszę, jest szansa, że teraz miałabym wypaczoną psychikę (albo w najlepszym przypadku kiepski gust ;). Jako stuprocentowy laik jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co zobaczyłam a Manggha'dze. Cudowna mroczna, czasami trochę przerażająca estetyka, ludzkie spojrzenia szklanych oczu, majstersztyk minikrawiectwa i ministylizacji. Nie dziwię się kolekcjonerom, to musi wciągać. Nie podobało mi się jedynie to, że te najbardziej niesamowite i najpiękniejsze lalki można było zobaczyć na filmie, "żywych" eksponatów było nieprzyzwoicie mało. Kto z okolic Krakowa albo nie z okolic, ale chciałby poznać nieco inne oblicze lalek polecam wystawę "To nie są lalki dla dzieci". Ps. można robić zdjęcia :)






2.4.14

JEST GIT

Odurzona zapachem ukwieconych gałęzi, rwanych po kryjomu późnym wtorkowym wieczorem z drzewa publicznego, postanowiłam napisać post, którego tematem (i tu pewnie zaskoczę czytelnika) nie będzie wiosna ;) Dziś, z okazji pięknej wiosennej aury (oops!) podarowałam sobie urodowy prezent. W miejscu X poddałam się usłudze X, za którą zapłaciłam kwotę X. i co mnie zdziwiło, czuję się z tym całkiem dobrze :) Nieczęsto korzystam z usług X, w ogóle rzadko korzystam z jakichkolwiek - nie wierzę w magię liftingujących maseczek kawiorowych, sztucznych rzęs i przedłużanych paznokci. Takie poprawki jakoś nie dogadują się z moim fizys, poza tym, mam wrażenie, że te zabiegi uzależniają, a ja nie lubię nałogów (wyjątkiem jest nieograniczone spożywanie chałwy). To nie jedyna rzecz, jaką ostatnio zrobiłam dla siebie, bo od jakichś trzech tygodni zapewniam swoim mięśniom sporą dawkę zakwasów, a płucom miks tlenu i spalin w proporcji jeden do jednego. Biegam. Żaden z tego bohaterski czyn, ale może jak się przyznam, to wytrwam w tej mordędze i tak szybko sobie nie odpuszczę. Odziana w strój miejskiego kloszarda (w sportowe profesjonalne ciuszki zainwestuję jak wytrwam), z wiarą, że jednak dam radę, przemierzam te swoje kilometry (dobra, będę szczera - lepiej liczyć to w metrach ;) i choć w trakcie jest ciężko i zastanawiam się po co mi to było i w ogóle to chciałabym do domu, do sofy, kocyka i słodyczy, to potem jest git :) Jak w życiu ... :)