28.5.14

KVARNVIK

Czy dwa szare pudła mogą dać człowiekowi szczęście? Mogą. Zastanawiam się, jak to możliwe, że kawałek tektury przytaszczony z Ikei tak bardzo stymuluje endorfiny, i że na widok płóciennej faktury dobrze zgranej z kuchennymi płytkami odczuwam ten specyficzny rodzaj satysfakcji. Może to jakieś pierwotne instynkty każą mi się dopatrywać radości w zwykłych pudłach , a może po prostu z wiekiem zaczynają mnie cieszyć małe rzeczy. Chcę coraz mniej i mam wrażenie, że nie aż tak bardzo jak kiedyś. To dobrze, podskórnie czuję, że to właściwy kierunek i że 'minimalism adds value in life, by subbtracting all the bullshit" (whisperingmonsters.tumblr.com). Staram się bardziej być niż mieć, choć z drugiej strony wiem, że zawsze będę potrzebowała estetycznych wrażeń wizualnych. Tak już mam, a z atawizmami podobno się nie walczy... :). Fajne szare pudła cieszące oczy można znaleźć w Ikei, fajnym sklepie z dużym potencjałem, szczególnie dla ludzi kreatywnych :).



24.5.14

SOBOTA QLTURALNA

Dzień rozpoczął się nie jakoś bardzo rano, bo o dziewiątej. Właśnie wtedy rozległo się wiercenie i właśnie wtedy natychmiast otworzyłam oczy, aby upewnić się, że wiertło wbija się w ścianę, a nie w moją czaszkę. Panowie z ekipy remontowej u sąsiadów, znają różne fajne sztuczki, ta na przykład jest bardzo praktyczna, bo pozwala zaoszczędzić na porannej kawie. Intensywny wyrzut adrenaliny do krwi zawsze skutkuje u mnie ekspresją, więc rzuciłam się w wir porządków, a następnie zabrałam się za przemalowywanie obrazu, który wciąż nie spełnia moich wewnętrznych standardów. Żeby jeszcze bardziej podkręcić atmosferę włączyłam sobie płytę, coś, po czym wpadłam w stan ekstazy (mam to szczęście, że euforię wywołują u mnie piękne dźwięki, więc nigdy nie musiałam się niczym "suplementować" ;). Doczekajcie do refrenu ... KLIKNIJ. Gdzieś, kiedyś przeczytałam, że miłość karmi się muzyką. Ta do tworzenia najwyraźniej też. Chciałam dziś jeszcze wyeksponować na balkonie niektóre części ciała (wystawić na słońce znaczy się;), ale słońce nie chciało, bo zaszło. No cóż, zawsze powtarzam, że lubię biel, więc i tym razem muszę być konsekwentna. Sobota kulturalna trwa, zostało mi jeszcze trochę gazety do poczytania, jutro kończy się półtora tygodnia mojego słomianego wdowieństwa, więc wszystko wydaje się być na dobrej drodze ;) Życzę miłego weekendu!






21.5.14

NIE BĘDZIE WIELKIEJ REWOLUCJI*

Kilka chwil z kuchennej półki. Suche badyle w szkle ... dowody na to, że czas nie stoi w miejscu (KLIK). Apteczne butelki pięknie przepuszczają światło i świetnie łapią kurz. Salma o tajemniczym spojrzeniu miała nie być, albo być tylko na chwilę. Została na długo. Fotka z wakacji zburzyłaby nastrój, więc niech sobie patrzy dalej i nostalgicznie dogląda zupy. Wiosna sączy się przez okno, subtelnie, delikatnie. Nie włazi z buciorami, nie psuje atmosfery. Za to ją lubię :)

* https://www.youtube.com/watch?v=csEUWb_OtFM


18.5.14

MUST HAVE

Co dobrze robi w weekend? Babskie pogaduchy do czwartej nad ranem, płótno i farby z dobrą  muzyką w tle oraz szarlotka. Sprawdzone, potwierdzone. Przepisu na pogaduchy ani malowanie nie znam (wychodzi mi to zazwyczaj jakoś spontanicznie ;), ten na szarlotkę natomiast jest łatwy, prosty i przyjemny: mąkę merdamy z klarowanym masłem, brązowym cukrem i cynamonem (aha jeszcze dwa żółtka i proszek do pieczenia), jabłka podduszamy z cukrem i wanilią, wyrzucamy całość na blachę i voila! (no... mniej więcej :). Nocne rozmowy są cudowne, ale ostatecznie da się bez nich żyć, zamiast malować można robić inne rozwijające rzeczy, ale szarlotki z tym swoim słodko-cynamonowym zapachem rozchodzącym się po całym domu nie da się zastąpić niczym innym i basta :).
















16.5.14

SO SAD

Sto lat samotności czy miłość w czasach zarazy? Samotność jest smutna, a zaraza jednak czasami daje się wybić, więc wydawałoby się, że chyba raczej to drugie. Czy wypada mówić o smutku? O mało towarzyskim gościu, niemile widzianym na salonach zwykłej codzienności, którego etykieta nakazuje zostawiać w domu, albo zwinnie zamiatać pod dywan razem z innymi mało reprezentacyjnymi paprochami? Może nie wypada, ale wkurza mnie jak ktoś mi mówi "uśmiechnij się". W czym sztuczny uśmiech miałby być lepszy od szczerego chwilowego smutku podszytego "jakimiś" emocjami? I jak długo da się upychać negatywne emocje po kieszeniach, zanim zaczną wyłazić z najbardziej niespodziewanych zakamarków? Pewnie krótko :) Tymi niepozytywnymi, niewesołymi i nieoptymistycznymi słowami pisanymi w nieładny deszczowy dzień kończę ten niezgodny z etykietą post. Smutek jak każdą emocję warto oswajać, bo so sad nie zawsze znaczy so bad :)

zdjęcie fotografii z lutowego Elle.



14.5.14

FASHION WEAK

...  a  raczej weakness, bo dziś o słabości do ubrań. Lubię modę. Lubię oglądać ubrania, lubię je kupować i nosić. W tym swoim ciuchowym światku gender poruszam się już wiele lat i na razie mam się z tym całkiem dobrze. Nie żebym była jakąś szczególną pasjonatką, kobietą mocno osadzoną w trendach i stojącą na straży obowiązującego stylu. Nie trzymam się kurczowo modowych wskazówek, nie czerpię z wizji wziętych projektantów, wszystko robię na "odzieżowego czuja". Osiągnęłam  już stan, w którym wiem czego chcę, co mi się podoba i w czym jest mi dobrze. Lubię skórę, wełnę (chociaż ona mnie nie, bo gryzie), bawełnę i dżins. Podobają mi się rzeczy proste, trochę androgyniczne w formie. Wolę bawić się konstrukcją, niż wzorem i kolorem. Po latach mniej i bardziej udanych eksperymentów doceniam jakość. I znajduję ją także w sieciówkach. Kilku. Dwóch, może trzech. Nauczyłam się dobrze patrzeć i umiejętnie wybierać, wiem jakie sklepy omijać szerokim łukiem :) Wkładam trampki i dresowe bluzy, szpilki i sukienki też noszę. Hołduję ciuchowej opozycji :) Jeśli obcasy, to męska surowa reszta, jeśli wytarte dżinsy, to na górze coś kobiecego. Tyle tytułem "me, myself and I" :)) Chętnie dowiedziałabym się co lubią, co noszą i czego nie noszą Ci, którzy mnie właśnie przeczytali  :)




11.5.14

SŁOWA NA NIEDZIELĘ

Szwendam się po domu niemal stylowo, w dresach i wymiętej Celinie z Paryża (KLIK). Obiektyw upaćkałam kremem do rąk, klawiaturę chałwą, a za oknem pada deszcz. Myślę sobie o komentarzach, które dostałam  w poprzednim poście. Długich, mądrych i ciekawych. Cieszę się z tych wszystkich zdań, Waszych myśli i poglądów. Wiem, że są szczere i bardzo to doceniam. To miłe, że komuś się chce bazgrać prawdziwe eseje, do tego czasami jeszcze zarywając noce ;) A skoro już jestem przy esejach, to przyznam się, że ostatnio intensywnie produkuję "lepieje". Zawodowo. A skoro już nasiąknęłam tą krótką i przyjemną formą, to grzechem byłoby nie wykorzystać tego na blogu. 10 przykazań blogowych wg roomservice przedstawia się następująco:

1. Lepiej się zanurzyć w oście, niż pięć byków walnąć w poście.
2. Lepiej tydzień w lesie zwisać, niż "ja" z dużych liter pisać.
3. Lepiej jak twarz krowa liźnie, niż pokazać się w bieliźnie.
4. Lepiej wszy mieć oraz mendy, niźli robić kiepskie candy.(yłł wyszło hardcorowo ale tak mi się zrymowało:)
5. Lepiej znaleźć pryszcz na twarzy, niż nie czytać komentarzy.
6. Lepiej jęzor ścisnąć prasą, niż się chwalić wielką kasą.
7. Lepiej flaki z pieprzem wszamać, niż na blogu ciągle kłamać.
8. Lepiej z liścia dostać w czółko, niż to samo pisać, w kółko.
9. Lepiej problem mieć gastryczny, niż post nazbyt ekscentryczny.
10. Lepiej problem mieć stawowy, niż post nazbyt standardowy.

Jeśli ktoś chce uzupełnić listę, bo mu coś akurat w duszy zagra  - zapraszam :)


7.5.14

PRZY HERBATCE ...

Znalazłam fajną fotkę. Leżę sobie z zamkniętymi oczami i wdycham zapach kociej sierści :) Trzy małe futrzane kulki po brzegi wypełniają pierwszy plan, a moja błogość robi za tło. Niby nic, ja i małe koty, ale wiem, że nie wrzucę fotki na bloga, jest tam pewien rodzaj emocji, z których głupio byłoby mi ot tak zedrzeć cienką warstewkę intymności. Zastanawiam się jak robią to inni i dlaczego pokazywanie na facebook'u czy instagramie kadrów z chwil bardzo osobistych nie boli. Nie chodzi mi o smutny e-lansik z dolomitem albo palmą w tle, myślę tu o czymś znacznie głębszym. Przypomniały mi się pewne zdjęcia, które znalazłam w sieci kilka lat temu i które zrobiły na mnie duże wrażenie. Chłopak (teraz już pewnie facet:), znajomy "z widzenia" umieścił swoje zdjęcia na jakimś portalu społecznościowym. Nie było palm, superwozu ani zachodzącego słońca, zdjęcia zostały zrobione na tle i wewnątrz Castoramy... Ktoś powie, że banał, że kompletna wiocha, że obciach na maksa, też tak na początku pomyślałam. Ale w tych fotkach było coś niezwykłego, intymnego, radość dziecka w sklepie z cukierkami, jakaś dziwna nieuzasadniona duma, kurczę to było naprawdę wzruszające :) Nie ma mnie na facebook'u, nie wrzucam fotek na instagram, wolę się dzielić myślą na blogu (zdjęciem też :). Nie bojkotuję, nie krytykuję, nie wykluczam, że być może kiedyś poczuję chęć i założę konto na fejsie, ale wiem, że zdjęcia z kotami tam nie zamieszczę :). Cytując Jana Peszka (majowe Zwierciadło): "To wszystko jest szelest złudzeń, w którym nie sposób zachować własnej intymności". I tego się trzymam :)





5.5.14

DŁUGOWEEKENDOWY PLAN

Stoję sobie i myślę, jak tu godnie odezwać się po długim weekendzie. Słońce nie świeciło, nie doszło do dalekiej ani bliskiej podróży. Pikniku na łonie natury ani pochodu też nie było. Nie piliśmy wody sodowej z saturatorów, nie podziwialiśmy karykatury stonki ziemniaczanej i nie pozdrawialiśmy ważnych dygnitarzy. Święto pracy uczciliśmy myjąc okna. Wyprasowaliśmy też wszystkie zasłony... Mimo dwustu procent normy, jakie odwaliliśmy przez pół dnia, mam wrażenie, że świętowaliśmy honorowo, choć dla niektórych może nieco awangardowo. Tak sobie myślę, że jednak warto mieć zawsze jakiś dobry długoweekendowy plan, nawet jeśli odbiega od ogólnie przyjętych standardów, w końcu "program partii, programem narodu" ;).