28.10.14

środek wyrazu

Uprawiam różne formy ekspresji. Maluję (obrazy, chociaż ostatnio częściej paznokcie), rysuję (czasem portrety czasem szkła w okularach), bloguję, gotuję, urządzam (wnętrza, rzadziej sceny ;), fotografuję, a raz zdarzyło mi się nawet zrobić świecznik ze śrubek i wazon z gipsu. Taka sytuacja. Te jakby nie patrzyć bardzo artystyczne środki wyrazu są jednak niczym w obliczu pierwotnego, stuprocentowo szczerego focha pochodzącego z najgłebszych zakamarków duszy i trzewii  (lepszym określeniem byłby wkurw, ale staram się nie rzucać mięchem w przestrzeni publicznej więc pozostanę przy fochu). Nic tak nie odpręża, nie odciąża umysłu i  nie dodaje energii jak siarczysty, czysto fizjologiczny, kompletny foch nieograniczony żadnym konwenansem. Sprawa nie do końca oczywista, mam wrażenie, że my kobiety wychowane w kulcie delikatności, łagodności i subtelności po prostu nie potrafimy się wściekać. Nie wiem kto wymyślił powiedzenie, że złość piękności szkodzi (mam pewne podejrzenia ;), ale jak nic trafił kulą w płot. Wściekanie się jest potrzebne, powinni go uczyć na kursach obok lekcji rysunku, szycia i kroju oraz lepienia z gliny. Tłumione emocje i tak zawsze wyjdą bokiem, więc strategia upychania ich po kieszeniach nie ma najmniejszego sensu. Dziś mam dzień wkurwu, foch zaczął się z samego rana, gdy w autobsie miły pan uraczył mnie dużą dawką bakterii, kaszląc mi bez zasłaniania prosto w twarz. Drugi pan, stojący na przeciwnym końcu pojazdu głośno mu wtórował (hmm, może chodziło o jakąś atawistyczną formę męskiej rywalizacji, walki o terytorium, znaczenia swojego terenu? Sama nie wiem...) Potem był mail, a w zasadzie jego brak (nieodpisywanie na maile bardzo źle świadczy o korporacji droga korporacjo), a potem już tak samo poszło, siłą rozpędu. Siedzę, rzucam mięchem w eter, wściekam się bez skrupułów i poczucia winy i kurczę, wierzcie albo nie, naprawdę mi lepiej :)





26.10.14

time

Gdzieś przeczytałam, że "silence is so accurate", skoro tak, jestem usprawiedliwiona ;) Poza tym, jak twierdzi Tom Ford  "silence and time are the most luxurious things today". Dziś zmienia się czas. Zyskałam więc trochę luksusu w postaci gratisowej godziny i zastanawiam się na co ją przeznaczyć. Mogę na przykład dłużej pospać, ale pomysł wydaje mi się dość oklepany. Inne opcje to: joga o poranku (mało realne chociaż fajnie brzmi), podszkolenie języka włoskiego (niestety odpada, bo "il miglior modo per imparare una lingua e dedicare molto tempo" - co w wolnym tłumaczeniu oznacza,  że aby dobrze gadać, trzeba poświęcić dużo czasu. Zatem godzina może nie wystarczyć. Owo mądre zdanie, to wszystko, co pamiętam z dwóch lat intensywnej nauki, więc mogę się nie wyrobić. Inny pomysł to telefon do przyjaciółki (dałabym radę, mam ostatnio wprawę ;), ale na wstępie pisałam, że "silence is so accurate" więc będę konsekwentna. Myślę też o godzinie nicnierobienia. No wiecie, tak sobie leżeć i pachnieć chanelem. Opcja niszowa, czysty underground. Niestety nie przejdzie, prędzej zacznę prasować albo nastawię dwa prania. Można by ewentualnie przez godzinę myśleć o swoim życiu, zastanawiać się jakie mogłoby być fajne. Tylko po co się zastanawiać, wolę po prostu fajnie żyć. Pierwszą darmową godzinę wykorzystałam na blogowanie i mimo braku konkretnej strategii, było całkiem przyjemnie :) Co do reszty luksusowych nadgodzin,  jakie mnie jeszcze czekają - jestem otwarta na wszelkie pomysły i propozycje :)















18.10.14

short ball ...

czyli  krótka piłka (w cudownie kreatywnym tłumaczeniu ;) Nie łudź się, że przeczytasz dziś coś ciekawego Drogi Czytelniku ponieważ a. jest 00:23, a co za tym idzie mogę bredzić, b. po całym dniu spędzonym przed komputerem różne części ciała odmawiają mi posłuszeństwa (oczy i kręgosłup zaczęły już żyć swoim własnym życiem). Tak czy siak wpadam podzielić się brakiem porządku na stoliku kawowym (nie pijam kawy więc chyba jestem usprawiedliwiona) oraz małą ściągą z angielskiego. Na pewno przyda się w kontaktach biznesowych ;)

It's after birds. = Już po ptokach.
I'll animal to you. = Zwierzę ci się
First from the shore. = Pierwszy z brzegu
Without small garden = Bez ogródek
Kiosk of movement = Kiosk Ruchu
White without = Biały bez
Rail on you! = Kolej na ciebie!
Denmark from chicken = dania z kurczaka
Sugar in one's ankles = cukier w kostkach
Don't turn my guitar. = Nie zawracaj mi gitary
The weather under the dog = pogoda pod psem
Thanks from the mountain = Dziękuję z góry



Room with you!


11.10.14

psychopatologia życia codziennego

Dziś trochę psychologii ciężkiego kalibru, czyli o koloryzacji włosów :) Mechanizm tej uciążliwej ale bardzo powszechnej przypadłości jest następujący: 1. psychomanipulacja. Psychomanipulacja czai się przeważnie na półce w Rossmannie. Jeśli bywasz w drogeriach, a dział z farbami odwiedzasz częściej niż własną babcię, jesteś w grupie wysokiego ryzyka. 2. fiksacja i wyparcie. Kurczowo trzymasz się myśli, że w "pralinie" będziesz wyglądała bosko. Nie dopuszczasz do siebie faktu, że pani na etykiecie ma włosy koloryzowane w photoshopie, a "pralina" to tak naprawdę skrót myślowy, bo trudno żeby producent na tak małym opakowaniu, drukował pełną nazwę czyli "niemrawy bury szatyn"". O składzie chemicznym nie myślisz w ogóle. 3. lęk napadowy. Ma miejsce przy kasie i jest wprost proporcjonalny do długości kolejki. Im dłużej czekasz, tym bardziej się wahasz. Boisz się, że kolor wyjdzie kiepski (jak zwykle) i że chyba zniszczysz sobie włosy (jak zwykle). W wyniku niekontrolowanych objawów psychosomatycznych, kompulsywnie wrzucasz do koszyka odżywkę w promocji, której i tak nigdy nie użyjesz. 4. autodestrukcja. Ma miejsce w zaciszu domowym (najgorsze rzeczy zawsze dzieją się za zamkniętymi drzwiami, w tym przypadku za drzwiami łazienki ;). Kolor wychodzi kiepsko (jak zwykle), niszczysz sobie włosy (jak zwykle), czasem otrzymujesz bonus w postaci podrażnionej skóry. 5. trauma i abstynencja. Wkurzasz się na siebie, choć w głębi duszy podejrzewasz, że to jednak wina Rossmanna. Kolejny raz dałaś się skusić, a miałaś już więcej nie farbować włosów. Obiecujesz sobie, że to już ostatni raz i dopóki nie wyrosną ci siwe odpuszczasz koloryzację. Informujesz o tym przyjaciółkę, męża, teściową (niepotrzebne skreślić), żeby słowo stało się ciałem. Po dwóch miesiącach następuje nawrót objawów i cykl rozpoczyna się od nowa.

Postanowiłam zrobić włosom niespodziankę i tym razem na serio rozstać się z toksycznymi barwnikami. Przerzuciłam się na zioło, konkretnie na hennę. To terapia świadoma i nieodwracalna, bo hennowanych włosów nie można ponownie potraktować chemiczną farbą (kolor może wyjść zielony:). Naturalne barwniki odżywiają i nie podrażniają skóry. No i nie niszczą włosów. Kolor, który wybrałam jest dla mnie zbyt ciemny, ale mam nadzieję że z czasem trochę się wypłucze (zdjęcie poniżej nie oddaje rzeczywistego efektu, ponieważ jest robione w pełnym słońcu). Warto poświęcić kilka długich godzin (bo niestety zabawa w hennę to cholerna babranina), dobrze też za pierwszym razem trafić z kolorem, no ale cóż, nie można mieć wszystkiego ;). Dziękuję za uwagę, idę odwiedzić Babcię ;)





6.10.14

noir

Noir. Sensualne drzewo sandałowe, ostre piżmo, wyniosły narcyz, słodka róża i gorzka woń zdrady. Tak, tą ostatnią po przeczytaniu książki "Coco Chanel. Sypiając z wrogiem" wyczuwam dość wyraźnie. Coco Chanel była kolaborantką i kochanką niemieckiego szpiega, przez wiele lat współpracowała z nazistami. Mówię o tym, bo takie są fakty. Nie oceniam. Najgorsze co można zrobić, to osądzać czyjeś wybory z wygodnego i bezpiecznego fotela. Oceniam za to zapach i to bardzo wysoko. Sama jestem zaskoczona, bo dotychczas na wszystkie chanelowskie zapaszki mój nos od razu reagował jak jury w pewnym mało wyszukanym show, czyli "jestem na nie". A tu masz ci nos, noir mnie urzekł. Jest ciepły, ciężki, mocno wytrawny. Dojrzały, ale nie stary. Dobry na jesień i pasuje do szarego wełnianego szalika. Czarna minimalistyczna butla kryje dużo szlachetnego mroku. Wspominałam, że kocham mrok? ;).


3.10.14

jesień

Rozpuściłam się jak dziadowski bicz. Blogowo. Tłumaczenie, że jakoś tak wyszło, że zabrakło ochoty/ natchnienia/ czasu/ sensu/ światła może byłoby ok. ale podejrzewam, że nikogo to nie obchodzi. Opcja "z buta" czyli jakby nigdy nic też mi jakoś nie leży, nie lubię blogocentryzmu. No nie wiem, jeszcze  pomyślę jak wyjść z tego z twarzą ...;)  A skoro o twarzy mowa..... Wdycham wilgotne  zimne powietrze, patrzę na świat zatopiony w leniwej mgle  i cholernie mi się to wszystko podoba. Mam w końcu swoją upragnioną jesień. Krwistoczerwone i rudobrązowe, mokre od deszczu liście są po prostu piękne. Nie zabieram ich do domu, nie upycham po kątach i wazonach, nie obdzieram z uroku naturalnego środowiska. Barwy jesieni przemycam do swojego świata w postaci nieustannej nostalgii oraz ubrań i dodatków :). Mam nadzieję, że ten stan utrzyma się długo, a jesień będzie dla mnie inspiracją do kolejnych fajnych zmian. Już niedługo pierwsza z nich, dla podkręcenia atmosfery i rozbudzenia ciekawości być może nieco zniechęconego częstotliwością moich wpisów Czytelnika, dodam, że dotyczyć będzie włosów :)