Siedzę na Kazimierzu* zatopiona w melancholii głębokiej jak
dekolt Pameli Anderson. Słońce rozgrzewa mnie od zewnątrz (bo to knajpiany
ogródek), zielona herbata od wewnątrz, wiatr rozwiewa moje długie jedwabiste włosy (dobra, trochę przegięłam;),
jest git. Czytam bloga pewnego Poety. Odkryłam go niedawno, choć jest już dość stary (blog, nie Poeta). Poeta
jest młody, nawet młodszy ode mnie (o co w sumie nie tak trudno, mam 37 lat, a
w tej sytuacji starszy może być już tylko toruński piernik albo Dąb Bartek). No
więc siedzę, czytam, czasami chichram się jak głupia sama do siebie (bo Poeta jest
zabawnym człowiekiem i nie stroni od soczystej ironii), czasami najdzie mnie
jakaś refleksja, np. taka, że to wspaniale, że na świecie żyją mężczyźni o tak ogromnym
ładunku wysokogatunkowej wrażliwości. Właściwość deficytowa, i to w obrębie obu
płci. Sielankę przerywa damski baryton
ze stolika obok. Baryton ma metr sześćdziesiąt (na oko), modne sandały, komórkę
przyklejoną do ucha i dizajnerskiego laptopa rozłożonego na stole niczym wenecki
wachlarz. Chcąc nie chcąc (nie chcę), muszę przyjąć do wiadomości, że: a) pan
Wiesiek musi się wyrobić z … (tu pada dziwne branżowe słowo, nie wiem co
oznacza) do jutra, bo baryton pojutrze rano leci na Majorkę (oczywiście
będzie miał ze sobą laptopa, ale woli, żeby wszystko było dopięte na ostatni
guzik), b) szykuje się event, jest deadline, będzie fakap więc trzeba ogarnąć
target na asap, c) właśnie przyjechały torby (wtf?) d) baryton nie pamięta pinu,
w związku z czym nie ma jak zapłacić za lunch, ale może pani przyniesie
terminal, to coś się pomyśli i może kilka cyferek się przypomni. Na Rany
Chrystusa! (że zacytuję mojego, chyba zbyt często cytowanego tutaj, brata) – gdyby Poeta nie żył (czego mu oczywiście w żadnym razie nie życzę, a wręcz przeciwnie),
na bank przewróciłby się w grobie. Korporacyjny wujek samo zło czai się wszędzie,
wychodzi poza szklane ściany i bez pardonu wdziera się do knajpianych ogródków,
atakuje niewinnych ludzi, którzy chcą w samotności poobcować z kulturą słowa i
filiżanką lurowatej herbaty. Dokąd zmierza ten świat? ;)
To najlepszy felieton, jaki ostatnio czytałam. Nie wymaga komentarza.Wielkie uznanie dla Ciebie! Z.
OdpowiedzUsuńDzięki )
UsuńGenialnie ujete - i kochana samo sedno!!!
OdpowiedzUsuńDokad on zmierza, wlasnie dokad...? Rownolatka sciska mooooocno!!!
Tego nie wie nikt, no chyba że ktoś wie ;) Uściski :)
Usuńzmierza do......... końca świata!!! (ja cytuję z kolei mojego męża). Moje odczucie jest takie,że to nie tylko wujek korporacja ale same ,,człowieki,, sobie to robią. Ja osobiście jestem szczęśliwa, że mnie omija ten wielkomiejski szum, gwar i pęd. Oj, właśnie uświadomiłam sobie jaka jestem szczęśliwa!!!! pzdr lekkim barytonem:) - Kamila
OdpowiedzUsuńNie mam nic do korporacji, sama pracuję w agencji reklamowej więc w jakimś tam stopniu ocieram się o ten świat, nie mam nic do pracy na świeżym powietrzu i załatwiania spraw podczas śniadania, lunchu czy kolacji (święte prawo każdego i nic mi do tego), ale na Boga, czy to musi się odbywać tak głośno? Pozdrawiam Cię Szczęściaro :)
UsuńPowiem tylko - zawsze sie ciesze na nowy post , nawet nie ilustrowany ;]
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Oladiosku, powinnam to wydrukować oprawić w ramkę z Ikei i czytać za kazdym razem jak mam poczucie, że całe to moje pisanie i blogowanie jest bez sensu ( a mam często :)
Usuńdo snu często puszczam sobie south park, więc z tą wysokogatunkową wrażliwością to pewnie przesada. ale dziękuję. to cieszy, że blog rezonuje.
OdpowiedzUsuńPomimo tej druzgocącej informacji podtrzymuję swoje stanowisko ;) Dziękuję za odwiedziny
UsuńNo tak jest... i wstydzę się przyznać ale czasami sama jestem tą panną z barytonem ). No dobra, gadać głośno nie gadam, pinu nie zapominam, modnych sandałów nie mam.... i na majorkę tez nie lecę.
OdpowiedzUsuńTo nie ja :)
buziaki
Poprawnie się zdiagnozowałaś :) Baryton to całkiem inny przpadek , wiem co mówię bo w końcu trochę Cię znam :)
Usuń