Oto wiersz o pewnym jeżu,
który
mieszkał w Sandomierzu.
Jeż na co
dzień był luzakiem,
jeździł
żółtym cadillakiem,
miał w
garażu dwa merolce
i na żel
układał kolce.
Jeż
uwielbiał swoje ciało
i ogromnie mu schlebiało,
gdy nocami, w łożu
z gąbki,
demonstrował
pannom pompki.
Jeż był w
środku strasznie płaski,
o czym nie wiedziały
laski,
ale bywał
bardzo czuły,
a poza tym
miał muskuły.
Jeż pracował
w korporacji
w dziale
ważnych informacji,
wieczorami chodził
w miasto
albo jadł
mrożone ciasto.
Jeż
uwielbiał mocne kino,
choć nie
czaił Tarantino.
Wolał raczej "Psy" (bez smyczy)
niż konwencję Guy'a Ritchie.
Wolał raczej "Psy" (bez smyczy)
niż konwencję Guy'a Ritchie.
Jeż zazwyczaj był rozmowny,
choć w wyrazie powierzchowny,
lubił wkurwić się soczyście,
choć w wyrazie powierzchowny,
lubił wkurwić się soczyście,
gdy na grzbiet
mu spadły liście.
Jeż o
śmierci marzył skrycie,
bo go
uwierało życie,
czuł, że
jest wewnętrznie płaski,
a miał dość
noszenia maski.
Postanowił
skończyć z życiem,
by to zrobić
należycie,
wdrapał się
na własne ego,
aby w
przepaść skoczyć z niego.
Fakt istotny
- ego jeża,
było wielkie
niczym wieża.
Teraz puenta
dla narodu:
jeż spadając
umarł … z głodu.
Posłowie:
Jeż ostatecznie przeżył, a po 20 godzinach przymusowego coachingu zgłosił się
do TVN, gdzie wyprowadzili go na ludzi. Po wizycie w centrum dermatologii
estetycznej, trwałej ondulacji u Leszka Czajki i kursie czaczy stał się
pełnowartościowym obywatelem, tak że ogólnie nie miał już sobie nic do
zarzucenia.
Ps.
pozdrawiam P, którego długi i nużący mail ;) stał się inspiracją do ostatnich strof tego
wiersza.
Adieu
I to właśnie lubię !!! Wena i humor jak widzę dopisują. A.:-)
OdpowiedzUsuńAleż ja jestem ciekawa tych jeżów, szczurów... cały ten zwierzyniec i zwierzęca natura...fascynująca jednak bywa.
OdpowiedzUsuń